Generalnie całkiem przyjemny film. Główna bohaterka gra nieźle, reszta nie zostaje w tyle. Historia trzyma się kupy, zdjęcia dodają uroku. Dzięki temu filmowi odkryłem historię Jessici Watson, prawdziwej dziewczyny, która udała się w rejs dookoła świata. Jej pasja, inspiracje, odwaga i rozterki. Dobry przygodowy film.
Jedna scena trochę psuje odbiór. I tu spojler.
Pod koniec, jak wpada w sztorm. Jej łódź pod wpływem ogromnej fali zanurza się masztem w dół i cała scena zamiera. Przeciąga się jakby to trwało kilkanaście-dziesiąt minut. Podczas sceny jej rodzina traci z nią kontakt. Pomału godzą się z tym, że umarła. W ich mieszkaniu nastaje ranek. I nagle łódź robi to, co powinna była zrobić w przeciągu kilkunastu sekund - powietrze wypiera ją nad wodę i ustawia masztem do góry. Moim zdaniem tragicznie przeciągnięta i niedopracowana scena. Miała dodać tragizmu historii, ale wyszło trochę groteskowo...
Podobno przewróciła się w sumie 7 razy, może reżyser skompensował to do jednej sceny i jakoś tak wyszło.
Również mogłoby tak być, że wypłynęła zaraz po chwili, ale nawiązanie kontaktu było możliwe dopiero po paru godzinach. Ja to przynajmniej tak odebrałem.
Dodajmy jeszcze, że 16-latka nie wiedziała, że istnieją komentarze pod... wszystkim :)
Był to 2010 rok gdzie niewiele osób miało dostęp do internetu, więc co w tym takiego dziwnego? Weź się doinformuj o ówczesnym świecie i dopiero pisz komentarze :)