Zawsze byłem raczej dupowaty i w wielu momentach życia mocno mi to przeszkadzało. Gdy byłem w podstawówce to dwóch gości uwzięło się na mnie i znęcali się nade mną praktycznie codziennie. Oprócz standardowego bicia i obrażania urządzali sobie właśnie takie poniżające zabawy. Pamiętam zabawę, która polegała na tym, że jeden z nich stawał naprzeciwko mnie, kładł mi ręce na ramionach i zaczynał iść do przodu. Ja musiałem iść tyłem i jeśli upadłem to kopali mnie tak długo aż wstałem. Drugi z nich potrafił mnie popchnąć albo podciąć mi nogi. Podczas jednej z takich zabaw zrzucili mnie ze schodów. Były też inne typy 'gierek' np. Musiałem klęczeć albo trzymać ręce w górze a jeśli nie chciałem tego robić to bili mnie albo pluli na mnie. Pamiętam ten strach i uczucie braku nadziei.
Film dobrze oddał ten przykry okres. W sumie to niewiele tu brutalności, ale atmosfera poniżenia jest identyczna jak wtedy gdy byłem dzieckiem.
Przeczytałem to .na twoim miejscu poszedłbym do ich rodziców "pożyczyć jajka".bo pewnie przez nich tacy byli.ile masz właściwie teraz lat?
Liczba 93 w moim nicku to mój rocznik. Pamiętam, że powiedziałem o tym matce jednego z nich i przerwał znęcanie się nade mną na jeden tydzień. Potem znów musiałem to znosić. Po tym tygodniu właściwie powinienem znów się poskarżyć, ale nie wiedzieć czemu, bałem się. Nie potrafię dziś tego wyjaśnić. Z rodzicami drugiego typa nie było co rozmawiać - nie znał ojca a matka wyjechała za granicę do pracy i wychowywał go dziadek. Dziadek znów nie był dla niego zbyt surowy.
Nasze drogi rozeszły się po skończeniu podstawówki, ale o tym drugim wiem, że siedział w więzieniu i widziałem go kiedyś na przystanku jak roznosił gazety. No nie było mi go żal. Ten pierwszy podobno też miał jakieś problemy z prawem, ale jego życie prawie na pewno potoczyło się lepiej. Pochodził z bogatej rodziny a jego ojciec był kimś wysoko postawionym w Straży.
Dziś już wiem, że jedyny sposób na takie znęcanie to ciągłe skarżenie się wychowawcom albo rodzicom. Ludzie boją się tylko nieuchronnej kary.
Coś o tym wiem bo byłem prześladowany na dwu tygodniowej letniej kolonii jak miałem 15 lub 16 .Pierwszy tydzień był normalny. Nasza grupa składała się z 16 osób (sami chłopacy) nie utrzymywałem z nimi kontaktu bo nie byłem w tym dobry. Mało mówiłem . Ale gdy podczas jednych z popołudniowych zajęć , wychowawca wyczuł że jestem z innej wiary niż pozostali. Musiałem przyznać się przed całą grupą że jestem wyznania Świadków Jehowy (gdy bym się nie przyznał oznaczało by to że wstydzę się własnej wiary a tak nie wypada)I od tamtego wydarzenia zaczęła się moja męka przez cały drugi tydzień.I wszystko to przez to że byłem innego wyznania. To był głównie jeden taki kawał chama ale miał również swoich zwolenników. Byłem zmuszony do jedzenia jakiegoś dziadostwa ale i tak tego nie robiłem .Jeden z nich złapał mnie za pośladek i to w łazience przy kranie . Chyba jakiś pedał ?na szczęście szybko puścił.ten sam raz mnie kopnął w dupę za to że przeze mnie grupa jest spóźniona do sklepu. Jakimś sposobem telefon pokazywał godzinę do tyłu. Zostałem też na okradziony i tego nie zgłosiłam a mogłem to zrobić . Do tej pory nie rozumiem swojego zachowania wtedy? Co ciekawiej odkryłem że chodzi do tej samej szkoły ponadgimnazjalnej co ja . Był w technikum na innym kierunku niż ja . Ale ta morda z tamtych czasów kolonijnych nic się nie zmieniła widać było agresywność,nienawiść,wrogość. On mnie nie poznawał w ogule .ale ja nie mogłem zapomnieć tego oblicza jego twarzy. A powiedz skąd wymyśliłeś ten swój nick? Jestem od ciebie nie wiele młodszy.
Dziś już rzadko, ale czasem korzystam z tego loginu, gdy wszystkie inne są zajęte. Słowo jest długie, więc rzadko ta nazwa jest zajęta.
Tam na początku tej tego twojego wpisu było napisane słowo "zawsze" to znaczy że dalej tak jesteś jaki byłeś w tamtych czasach twojego poniżania? Ile wtedy miałeś lat? podstawówka trwa od czwartej klasy do szóstej klasy . To musiała być jakaś szkoła we większym mieście?
Dalej jestem raczej dupowaty, tzn. powolny, nieasertywny, niezdarny, ale dziś już dużo mniej niż wtedy. Jakoś te cechy przemijają same z czasem. Mówiąc o podstawówce mam na myśli klasy 1-6. Znęcanie zaczęło się na początku nauki i trwało niestety do końca. Gdy się rozchodziliśmy miałem niecałe 13 lat. Szkoła mieści się w aglomeracji śląskiej, ale jest na biednym osiedlu. Jest uważana za jedną z gorszych podstawówek w mieście i faktycznie w latach w których ja chodziłem poziom był niski, nauczyciele staroświeccy (np. niekiedy bili uczniów) a dzieci trochę zdemoralizowane (przemoc była tam dość normalna, 2 razy ktoś przyniósł do szkoły narkotyki).
Jeśli tak było to rzeczywiście trudne czasy szkolne .w szkole nie miałem raczej takich problemów . Choć w szkole ponadgimnazjalnej był jeden taki to się na mnie u wziął praktycznie od drugiego półrocza pierwszej klasy . Nie było jakieś agresywne czy coś. Ale ja nie lubię takich czynów . Można się bez tego obejść. Zamiast coś pogadać pożartować to robił mi takie gówniane rzeczy-prostak . To nie było ciekawe . Niby tak mówię ale nie byłem wtedy gadatliwy z obcymi. Masz dziewczynę lub miałeś kiedyś?
Też nigdy nie byłem wygadany i raczej byłem samotnikiem. Najprawdopodobniej właśnie dlatego ludzie mnie zaczepiali - wiadomo było, że nikt nie stanie w mojej obronie a ja nie będę umiał poprosić nikogo o pomoc. Polecam książkę Dale Carnegie - Jak zjednać sobie ludzi. Pomogła mi kiedyś poprawić zdolności komunikacji, jeśli też masz z tym problem to powinna pomóc.
Nie byłem nigdy dobry z kobietami, ale dziś jestem żonaty.
Można by powiedzieć że byłem taki sam w czasach szkolnych jak i na koloniach letnich. Wszyscy moi najbliżsi koledzy mają dziewczyny lub są blisko do tego sukcesu a ja nie wiem jak to zrobić? Wyobraź sobie że kiedyś w szkole ponadgimnazjalnej podeszła do mnie dziewczyna o jakiej marzyłem, obserwowałem ją od jakiegoś czasu ale gdzie mi do niej podejść tak od zaraz na przerwie między lekcjami w mojej dyspozycji praktycznie nie wykonalne a ona to zrobiła któregoś dnia gdy byłem po lekcjach i czekałem (nudząc się). Zrobiła to że koleżanką ale ona usiadła bliżej mnie i zaczęła mówić .Nie wyobraziłbyś se jak wykorzystała miejsce gdzie ja wtedy byłem że jak to się mówi "zagadać"no normalnie umysł rozszerzony chyba? Nie wyobraziłbym se że właśnie ona podejdzie do mnie ta która mi się podobała. Ona to tak fajnie zaczęła a jak to zmarnowałem . Jak mijaliśmy się przypadkiem to mówiłem tylko cześć i tyle zamiast coś więcej zdziałać ,zaczepić ,porozmawiać , coś zaproponować . Widziałem że teraz jest mój ruch bo ona go zrobiła pierwsza a ja się zachowywałem jak pięciolatek i nie wykorzystałem takiej znakomitej , cudownej sytuacji. Potem patrzę i zobaczyłem na pewnym portalu społecznościowym że jest w związku z jakimś chłopakiem. A to jakoś tak miesiąc po tym jak skończył się rok szkolny. Teraz tak nigdy mi się taka okazja nie trafi . Myślę o tym bardzo często . Zwykły ze mnie nie dorajda i dylenda nich mnie za to szlag trafi!!!!!!!!!!A czy przed tą kobietą z którą jesteś żonaty miałeś jakąś inną? ile miałeś lat jak zacząłeś czytać tą książkę? Co zacząłeś robić że ona ci pomogła . Musiałeś zacząć robić rzeczy takie jakiś nie robiłeś wcześniej które były zawarte w tej książce? I kto ci o niej powiedział ? Jakie były efekty w rzeczywistości z porad tej książki?
Tę książkę przeczytałem mając około 17 lat a natrafiłem na nią po prostu po wpisaniu w Google frazy "Co zrobić, by ludzie nas lubili". Strona, która się wyświetliła poleciła właśnie tę pozycję. Jest to książka napisana niemal 100 lat temu, ale uważana jest za taką Biblię relacji międzyludzkich (jest bardzo popularna USA). Zawarte jest w niej 30 strategii postępowania z ludźmi tak by Cię polubili. Pomogła mi właśnie przede wszystkim podtrzymywać rozmowę z innymi ludźmi, bo zwykle mam z tym kłopot. Efekty były widoczne dość szybko, a strategie łatwo przenieść na swoje codzienne życie więc myślę, że będziesz zadowolony. Oprócz tej książki możesz popróbować też z innymi, np. książka autorstwa Leal Lowndes rozszerza pomysły Carnegiego (szczególnie lubię jej porady dotyczące przyjmowania i dawania komplementów). Polecany jest też podręcznik Caldiniego.
Miałem też inne kobiety przed żoną, ale nie było ich wiele. Głównie szkolne miłości. Żonę poznałem zaraz przed pójściem na studia a ślub wzięliśmy po.
Skąd wiedziałeś że to właśnie ona będzie najlepszą kandydatką na żonę? To jak ją poznałeś w jakich okolicznościach? Pewnie wtedy miałeś wszystkie porady z tych książek które przeczytałeś w jednym palcu?
Trudno powiedzieć co konkretnie zadecydowało. Dobrze się dogadywaliśmy, była poukładana i zaradna i w końcu wzięliśmy ślub. Poznałem ją przez jej brata który chodził do szkoły z moim bratem i udzielał mi korepetycji w szkole średniej gdy chciałem przygotować się na studia. Często u nich bywałem i często się widywaliśmy.
W tamtym czasie miałem już Carnegiego w małym palcu. Inne książki przeczytałem później. Tę od Leil Lawndes dopiero w zeszłym roku.
Czyli powiedziałeś jej że w wieku siedemnastu lat czytałeś taka pewną książkę? Powidz czy ta książka pomogła ci w porozumieniu sięz nią na początku?
Nie mówiłem jej chyba o tej książce. Nie pamiętam już. Właściwie to tak, pomogła mi się porozumieć z nią na początku. Z nią i z innymi ludźmi też, bo od czasu gdy ją przeczytałem to stosuje zasady z niej prawie zawsze.
Bo jeśli ty się wyszkoliłeś z takiej książki o zjednoczeniu ludzi w sobie to ja bym mógł się podszkolić w tym temacie który muszę zaliczyć. Czy teraz mieszkasz z tą żonę razem?
Pewnie, jeśli masz problemy w relacjach międzyludzkich to jak najbardziej polecam Ci tę książkę. Dla mnie była bardzo pomocna i była jedną z takich pozycji, które zmieniły moje życie.
Tak, mieszkam razem z żoną.
Tak szczerze to nie mogę dalej zrozumieć jak taka książka pomogła ci"zmienić życie"na lepsze? Musiałeś być bardzo zdesperowany że sięgnąłeś po taki rodzaj pomocy?
Miałem kłopoty z nawiązywaniem bliższych relacji z ludźmi, całe dnie siedziałem sam w domu a ludzie często się ze mnie nabijali. Podstawówka była dość traumatycznym przeżyciem i chciałem po prostu zrozumieć dlaczego to mi się przytrafiło. Zauważyłem, że nowi ludzie których poznaje mnie nie lubią więc zrozumiałem, że problem tkwi we mnie. Po przeczytaniu książki dostrzegłem błędy, które popełniałem w kontaktach z innymi ludźmi i wiedziałem już dlaczego mnie nie lubią. Jak już poprawiłem stosunki i zdobyłem, powiedzmy, pozycję w stadzie to coraz mniej ludzie się ze mnie nabijali. Podejrzewam, że gdybym umiał rozmawiać z ludźmi to nikt nie zrobiłby mi krzywdy w podstawówce, bo gdy ktoś jest lubiany to ludzie podświadomie nie chcą z nim zadzierać.
To co mnie trapi to ta formuła: "nawiązywanie bliższych relacji z ludźmi" co to oznacza? Podaj jakiś przykład? Czy to chodzi o rodzaj języka jakimś się ktoś posługuje? Że używa jakiś zwrotów, wyrażeń nie stosowanych ?
Poprzez nawiązywanie bliższych relacji rozumiem po prostu przyjaźnie. Nie miałem żadnych przyjaciół ani nawet znajomych, ludzie raczej trzymali się z daleka ode mnie. Efekt był taki, że siedziałem zawsze sam, nie wychodziłem z domu, bo właściwie nie było po co. Nigdy nie chodziłem na imprezy i nikt nigdy mnie nie zapraszał. Kiedyś znajomy mojego brata zaprosił go na swoje urodziny i przy okazji zaprosił też mnie. Gdy się pojawiłem to wprost powiedział, że myślał, że zaprosił mnie bo myślał, że nie przyjdę.
Po tej książce rozumiałem już czemu ludzie za mną nie przepadali i wiedziałem już mniej więcej jak to zmienić. Stosowałem metody z książki w szkole średniej i stosunek do mnie nieco się zmienił, bo ludzie np. niekiedy dosiadali się do mnie na przerwie żeby pogadać czy kiedyś jedna z dziewczyn powiedziała, że podoba się jej we mnie to, że jestem neutralny i potrafię "wszystkich pogodzić". Prawdziwą różnicę widać było dopiero na studiach. Tam zawarłem już prawdziwe przyjaźnie i do dziś utrzymuję kontakty z ludźmi z uczelni. Na studiach chodziliśmy na piwo, spotykaliśmy się też na imprezach. Kiedyś znajomy powiedział, że ma mieszkanie niedaleko uczelni i jeśli nie zdąże na pociąg to że może mnie przekimać. Takie rzeczy były dla mnie wielkim sukcesem po tych wszystkich samotnych latach.
A dokładnie ile było tych lat? Jakiś to dziwne tak normalnie do ciebie podchodzili i rozmawiali? Skąd widzieli jaki ty wtedy byłeś w stosunkach międzyludzkich? Mogli cię obserwować przez jakiś czas i twoje zachowanie względem otoczenia ? Ja nigdy nie byłem w tym dobry.
Tych lat było mniej więcej 10. Izolować zacząłem się w podstawówce, ale nie pamiętam kiedy dokładnie. Po przeczytaniu książki trudno było właśnie ludziom pokazać, że się zmieniłem, bo wyrobiłem w sobie takie codzienne nawyki, że miałem niewiele kontaktu z rówieśnikami. Najbardziej przemyślana strategia przyszła mi do głowy gdy zrobiłem prawo jazdy. Wtedy zaproponowałem osobom z mojego osiedla żeby dojeżdżały ze mną do szkoły. Gdy jechaliśmy to było dużo okazji do rozmów, które starałem się prowadzić tak jak radziła książka. Kiedyś nawet nagrałem CD z muzyką, którą lubili i puszczałem ją w samochodzie. Większość moich kontaktów z innymi ograniczała się do pomocy przy sprawdzianach, kartkówkach, lub pracach domowych, bo akurat dość dobrze się uczyłem. Zawsze gdy ktoś prosił mnie o pomoc to starałem się, podobnie jak w samochodzie, prowadzić rozmowę na odpowiednie tory.
Łatwiej było na studiach, bo zajęcia były prowadzone w 3-4 osobowych sekcjach a ja po zmianie środowiska zerwałem ze starymi nawykami. Prowadzący przypisywał nas arbitralnie do sekcji więc co semestr musiałem współpracować z ludźmi, których ledwo znałem. Robiłem lepsze pierwsze wrażenie dzięki książce i potem łatwiej było budować relacje. Gdy grupka osób pracuje razem to w ogóle gdy zna się sztuczki Carnegiego to dość prosto sprawić, że ludzie cię polubią.
To te studia musiały trwać wystarczająco długo żebyś mógł złapać kontakt z innymi i wprowadzać w te rozmowy zasady z książek? Z cztery lata?
Studia trwały 5 lat, ale efekty nauki przyszły po około kilku miesiącach. W szkole średniej zajęło mi to dłużej. Około 1 - 1,5.
Czy tam w tych książkach były porady jak zacząć rozmowę z więcej niż jedną osobą? A może są normalnie różne tematy rozmów?
U Carnegiego nie. W tej książce są tylko opisane strategie co zrobić by ludzie cię polubili. W książce Leil Lowndes są opisane pewne taktyki co do rozpoczynania rozmowy, ale raczej z jedną osobą.
Mówiłeś że robiłeś prawo jazdy i to był początek twoich znajomości i wprowadzania porad z przeczytanych książek. Ja nie mam takiego prawa czy to jest trudne? W jakiej skali? Jakoś się boję bo nigdy nie miałem doczynienia z samochodami.
Prawo jazdy to nie był początek. Wcześniej już podjąłem kilka kroków do poprawy relacji z ludźmi. Samochód dał mi nowy atut.
Zrobienie prawa jazdy jest trudne dla niektórych osób choć nie jest to też bardzo skomplikowana sztuka. Mi się udało zdać egzamin za pierwszym podejściem, ale wcześniej miałem dużo styczności z samochodem. Ojciec wpuszczał mnie za kółko od 14 roku życia, dużo jeździłem też z moim starszym bratem, który miał prawo jazdy. Myślę, że zawsze warto spróbować się nauczyć jeździć.
Czy twoja żona wie że masz konto na filmwebie ? Masz ciekawą pracę czy nie ? To znaczy wykonujesz to co chciałbyś wykonywać?
Wie, że mam tu konto. Tak, wykonuje pracę którą od zawsze chciałem wykonywać i jestem z niej bardzo zadowolony.
Czy właśnie takie miałeś wyobrażenia po przeczytaniu tych książek jakie masz teraz? Czy wtedy chciałeś być jak jesteś teraz i czy w ogóle wyobrażałeś jaki będziesz po tych książkach?
Nie wiem czy zauważyłeś, ale wasza wymiana zdań z kolegą powyżej to bardzo typowe "badanie gruntu" przez Świadków Jehowy. Mam tylko nadzieję, że nie dałeś się zwerbować.
Kolego, wykazałeś się w tym wątku niewiarygodną cierpliwością... A do niemogących znaleźć partnerki: znajdzcie sobie jakieś hobby, przecież pomysł zagadywania dziewczyn na ulicy, bo nam się spodobała, to jakiś idiotyzm. Związek tworzymy z kimś, z kim nas coś łączy.
Przeczytałam wątek i zamówiłam książkę, o której piszesz. Co prawda już mam swoje lata, ale chyba warto spróbować.